Prowadzisz bloga lifestylowego, profil na Instagramie albo kanał na YouTubie, w którym pokazujesz swoją codzienność. Zarabiasz dzięki temu, że śledzi cię w internecie wiele osób (bo to przyciąga reklamodawców i nabija wyświetlenia reklam) – a tyle ludzi chce cię oglądać między innymi z tego powodu, że pokazujesz im ciekawe i atrakcyjne aspekty swojego życia. W praktyce więc twoją pracą jest kreowanie medialnego wizerunku i „instagramowego” życia, które przyciąga odbiorców. Ale czy to oznacza, że możesz sobie zaliczyć w koszty uzyskania przychodu wszystkie wydatki związane z tym, jak kreujesz swoją codzienność w internecie? Ubrania, które nosisz przed kamerą, restauracyjne dania, którym robisz zdjęcia, kosmetyki, dzięki którym dbasz o swój wygląd, bilety lotnicze na urlop, z którego zdajesz relację na bieżąco?
Temat kosztów uzyskania przychodu w branży influencerskiej jest dosyć skomplikowany. Wielu twórców prowadzących własne biznesy ma z nim problem i nie do końca wie, co można, a czego nie można sobie „wrzucić w koszty” – zwłaszcza w tych niszach, które nie są wąsko wyspecjalizowane, tylko raczej obejmują szeroki zakres różnych tematów, tak jak w przypadku blogów i kanałów lifestylowych.
Niemal każdy biznes wiąże się z jakimiś kosztami – i ty też najpewniej inwestujesz w swoją internetową twórczość coś więcej niż tylko czas i energię. Jeśli prowadzisz działalność nierejestrowaną lub masz firmę i rozliczasz się według skali podatkowej albo podatkiem liniowym, przysługuje ci prawo odliczenia kosztów uzyskania przychodu – dzięki czemu można obniżyć podatek dochodowy. Przedsiębiorcy ochoczo korzystają z tej możliwości, stąd tak często słyszysz o „braniu czegoś na firmę” i „robieniu kosztów” – i także dlatego wielu twórców internetowych zastanawia się, czy wydatki ponoszone przez nich podczas blogowania albo kręcenia filmów na YouTube’a można sobie zaliczyć w koszty.
Co to jest koszt uzyskania przychodu?
Nie wszystko może być firmowym kosztem – wydatek, który można sobie zaliczyć do kosztów uzyskania przychodu, musi spełniać określone warunki:
- ma związek z twoją działalnością gospodarczą (czyli nie jest wydatkiem na cele prywatne),
- został poniesiony przez ciebie i opłacony z twoich zasobów majątkowych (a nie przez kogoś innego, kto tylko wziął na ciebie fakturę),
- służy uzyskaniu, zachowaniu albo zabezpieczeniu źródła przychodów lub może mieć wpływ na wysokość przychodów osiąganych w twoim biznesie (czyli przyczynia się do zarabiania pieniędzy),
- jest właściwie udokumentowany (czyli dysponujesz poprawnie wystawionym dokumentem zawierającym twoje dane firmowe),
- nie należy do tzw. kosztów negatywnych (czyli „zakazanych” – pełna lista znajduje się w art. 23 ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych).
Warto pamiętać, że to zawsze na tobie ciąży obowiązek uzasadnienia danego wydatku i wskazania związku między danym zakupem a sensownymi celami firmowymi. Niektóre koszty są łatwiejsze do uzasadnienia niż inne – nikt raczej nie będzie kwestionował tego, że do pracy potrzebujesz komputera albo programu do obróbki zdjęć. Ale kiedy prowadzisz lifestylowego bloga, czyli przedmiotem biznesu jest de facto spora część twojego codziennego życia, można by argumentować, że wiele wydatków, które w przypadku innych przedsiębiorców uchodziłyby raczej za prywatne, w twoim biznesie jednak ma realny związek z zarabianiem pieniędzy i rozwijaniem działalności. Odbiorcy (a za nimi reklamodawcy) przychodzą do ciebie po ciekawe treści o twoim stylu życia – czy byłoby ich tyle samo, gdyś nagrywała zawsze w tym samym swetrze z tego samego kąta tego samego pokoju, zamiast nieustannie coś urozmaicać i pokazywać różne aspekty swojego świata, ciekawe miejsca, rzeczy i aktywności?
Ale jednocześnie trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że urzędnik skarbówki, na którego trafisz podczas kontroli, może mieć inne zdanie niż ty… i zakwestionować odliczone przez ciebie koszty, a potem nakazać zapłatę zaległych podatków (i to razem z odsetkami!).
I w tym cały szkopuł – bo wydatki, które z punktu widzenia blogera lifestylowego wydają się sensowne i uzasadnione, niekoniecznie muszą być interpretowane w ten sam sposób przez skarbówkę… A jakby tego było mało, nie istnieje jeszcze ugruntowany zestaw zasad dla branży influencerskiej, bo w oczach fiskusa blogosfera nadal jest dość egzotyczną nowinką. Nie ma się więc co dziwić, że twórcy internetowi mają tu twardy orzech do zgryzienia!
Koszty twórców lifestylowych – co na to fiskus?
Jeśli w poszukiwaniu podpowiedzi zajrzysz do internetu, znajdziesz tam dwie skrajności. Jedni ludzie z branży będą cię przekonywać, że możesz sobie wrzucić w koszty niemal wszystko, co przyjdzie ci do głowy, i będą podsuwać ci krzykliwe nagłówki w stylu „najbardziej kreatywne koszty influencerów”. Inni z kolei będą ostrzegać, że należy przyjąć bardzo konserwatywne podejście, bo skarbówka uwzięła się na polską blogosferę i kwestionuje większość wydatków. I tak naprawdę trudno stwierdzić, którzy z nich mają więcej racji!
Z jednej strony fiskus podchodzi do sprawy raczej dość rygorystycznie. Choć zdarzają się korzystne dla blogerów interpretacje, to jednak skarbówka raczej kwestionuje takie wydatki jak ubrania, kosmetyki, biżuteria czy wyjścia do restauracji albo na imprezy kulturalne – i wyraźnie odróżnia samo prowadzenie bloga czy kanału od zarabiania na reklamach albo współpracach. Zupełnie, jakby fiskus nie brał pod uwagę, że najpierw musisz zainwestować w budowanie atrakcyjnego miejsca w sieci, żeby ktoś w ogóle chciał u ciebie zamieszczać reklamy.
Ale z drugiej strony niektórzy twórcy zaskarżają takie interpretacje, odważnie idą z nimi do sądu… i sądy przyznają im rację. W pewnej sprawie dotyczącej bloga lifestylowego Naczelny Sąd Administracyjny wprost potwierdza: „Artykuły zamieszczane na blogu będą miały wpływ na jego atrakcyjność, popularność oraz liczbę czytelników, te zaś mogą wpływać na zainteresowanie potencjalnych reklamodawców, a w rezultacie na wysokość przychodów uzyskanych z reklam, co jednoznacznie wskazuje na istnienie związku przyczynowego pomiędzy wydatkiem a przychodem” (sygn. II FSK 1410/21). Dla sądów związek pomiędzy atrakcyjnością bloga czy kanału na YouTubie a tym, czy i ile możesz na nim zarobić, jest już znacznie bardziej oczywisty niż dla skarbówki. Podobne sprawy w sądzie wygrali już między innymi blogerka modowa (której sąd przyznał, że może zaliczać w koszty ubrania, perfumy i biżuterię – sygn. II FSK 3802/17) czy bloger motoryzacyjno-sportowy (który szukał potwierdzenia, że może rozliczać koszty związane z wyprawami terenowymi i innymi sportowymi aktywnościami – sygn. II FSK 1633/19).
Czy to jednak oznacza, że teraz każdy bloger powinien iść ze swoim indywidualnym przypadkiem do sądu i zaskarżać niekorzystne interpretacje wydawane przez skarbówkę? Na pewno dobrze wiedzieć, że jest taka możliwość! Prawdopodobnie jednak jeszcze sobie trochę poczekamy, zanim w branży ugruntują się spójne zasady postępowania…
To co w końcu blogerka lifestylowa może zaliczyć w koszty?
Jeśli masz wątpliwości, czy różne specyficzne wydatki, jakie ponosisz w swoim biznesie, mieszczą się w definicji kosztów uzyskania przychodu, możesz uruchomić formalną ścieżkę i poprosić urząd o wydanie indywidualnej interpretacji podatkowej w twojej sprawie – a jak pokazują powyższe przypadki, także później zaskarżyć ją do sądu, jeśli fiskus nie podzieli twojej opinii. Jeżeli w grę wchodzą znaczące kwoty, to przejście przez te formalności może się okazać bardzo opłacalne!
Jeśli jednak niekoniecznie masz ochotę na sądowne spory z państwowymi urzędami ani nie chcesz ryzykować, że skarbówka naliczy ci zaległe podatki i odsetki, możesz przyjąć bardziej ostrożne podejście, zaliczając w koszty tylko te wydatki, co do których fiskus raczej nie miewa już wątpliwości w przypadku influencerskich biznesów.
Mogą to być na przykład:
- wydatki związane z utrzymaniem strony internetowej czy bloga, domeny i serwera, zakup szablonów, wtyczek do Wordpressa,
- koszty związane z tworzeniem treści: subskrypcje programów do edycji zdjęć, wideo czy dźwięku, usługi montażysty albo grafika, wynajem miejsca do nagrywania,
- scenografia i sprzęt do pracy: tło do zdjęć, lampy, mikrofon, drobny sprzęt fotograficzny czy filmowy,
- podpromowanie postów na Facebooku czy Instagramie, opłaty za newsletter, kampanie reklamowe dla twoich produktów czy usług,
- rekwizyty do zdjęć i filmów, pod warunkiem, że przyczyniają się do wykonania zlecenia dla sponsora i są wykorzystywane tylko w ramach działalności gospodarczej,
- typowe koszty ponoszone przez większość przedsiębiorców, np. wynajem biura, abonament za internet i telefon, materiały biurowe, paliwo do firmowego samochodu.
Ostatecznie to do ciebie należy decyzja, którą ścieżkę wybierzesz. Warto sobie tę kwestię dobrze przemyśleć i przede wszystkim skalkulować potencjalne zyski i straty – i to mając na uwadze swój własny biznes i indywidualną sytuację, bo w praktyce nie zawsze „dobre rady” zasłyszane w internecie okazują się tak uniwersalne i korzystne, jak mogłoby się wydawać!